Już w XVI wieku włoski agronom Olivier de Serres, pisał o sersifi. Nazwa ta odnosi się do dwóch warzyw z rodziny astrowatych. Pierwszy, prawdziwy salsifis ma białą, żółtawą skórkę i stożkowy, nieregularny kształt. Drugi, mniej włóknisty – czarny salsifis, potocznie zwany skorzonerą, to ten, który widzicie na zdjęciach poniżej.
Salsifis, czy skorzonera, a po polsku wdzięcznie zwany wężymordem, to warzywo znane już od czasów antycznych. Grecy nazywali ją „kozią bródką”. Przez wieki używana była jako remedium na szereg dolegliwości, między innymi jako lek na jad żmii. Dopiero w XVI wieku trafiła na stałe do kuchni i na talerze.
Warzywo jest cennym źródłem sodu, potasu, magnezu, wapnia, żelaza, fosforu, chloru, karotenu, witaminy: E, B1, B2, B3 oraz C. W smaku przypomina szparagi, choć jest mniej delikatne. Niektórzy porównują je do pasternaku, a nawet karczocha. Lepiej kupować pęczki raczej małych, prostych korzeni, a końcówki nie powinny być przesuszone.
Zanim zabierzecie się za obieranie skorzonery, koniecznie załóżcie gumowe rękawiczki! Warzywo wytwarza sok mleczny, który strasznie lepi się do rąk i trudno go później zmyć. Po obraniu kroimy na kawałki 5 – 8 cm, polewamy sokiem z cytryny, lub octem jabłkowym i gotujemy we wrzącej wodzie około 20 – 30 minut. Następnie odcedzamy.
Sposobów przygotowania wężymordu jest wiele. Ugotowany, możemy pokroić na talarki i podawać z lekkim sosem ziołowym, lub majonezem. Można po prostu usmażyć na oliwie, z dodatkiem natki, soli i pieprzu. Smak skorzonery świetnie współgra z czarnymi oliwkami, anchois, czy szynką parmeńską. Jako dodatek, świetnie pasuje do jagnięciny i ryb. Ja zdecydowałam się na ten oto prosty przepis:
Po ugotowaniu i odcedzeniu skorzonery, przełożyłam ją do żaroodpornego naczynia. Polałam oliwą i miodem w proporcji 50/50. Następnie upiekłam w 180 stopniach na złoty kolor.
Jeśli jeszcze nie próbowaliście, a uda Wam się kupić to warzywo, warto nadrobić zaległości, smacznego!
Informacje i przepisy na podstawie Zeste nr 14 (luty/marzec 2014)