Bonjour! Już wróciłam z wojaży po rodzinnych stronach :-) Francja przywitała nas wielce afrykańskim upałem! Dopóki temperatura nie spadnie poniżej 30 stopni, kuchnia pozostanie najrzadziej odwiedzanym miejscem w naszym mieszkaniu! No po prostu NIE DA SIĘ! Nie da się gotować, fotografować, jeść się nie chce, nie da się żyć!
Tymczasem przedstawiam Wam Romana :-) Roman, dla przyjaciół Romek, to stary składak typu Wigry ileśtam wyprodukowany w ubiegłym wieku przez polską firmę Romet. Od tej pory Romek będzie moim najlepszym kumplem, dostawcą moich zakupów i towarzyszem wycieczek po burgundzkich szlakach. Prawdopodobnie Romuś będzie jedynym takim okazem w okolicy, więc spodziewam się niejednego spojrzenia, czy ciekawskiej pogawędki. A jeśli przejeżdżające obok auta zwolnią z zaciekawieniem, to i jazda będzie dla mnie bardziej bezpieczna.
Roman, jakiego widzicie na zdjęciach, to już nie ten Roman. Właśnie przechodzi metamorfozę. Zmienił kolor, oponki i wzbogacił się o wiele innych bajerów. Kiedy już całkiem przeistoczy się w pięknego rumaka, pokażę Wam jego aktualne oblicze :-)
Oprócz Romka, wygrzebałam, wydębiłam, lub zakupiłam jeszcze kilka innych przedmiotów, którymi się pochwalę. I tak, zaczynając od samej góry:
- niebieski kieliszek ( jedyny, który pozostał ) jest w mojej rodzinie prawdopodobnie od ponad 100 lat
- jak już pisałam – Romek – przed i w trakcie metamorfozy
- stare serwetki i szufladka z maszyny do szycia
- znaleziona płyta mojego ukochanego filmu :-) i stare nożyczki
- książki kucharskie: „Na węgierskim stole”, ” Śląska kucharka doskonała” oraz „Obiady u Kowalskich” – z maminej półki. Obok talerzyki od jednej i drugiej Mamy
- duuuża łycha
- dziadek do orzechów, starszy ode mnie kilka razy i michy
- zestaw maluteńkich słoiczków do chemicznych eksperymentów ( A. zaświadczył, że można używać w kuchni, więc mu ufam )
- baaardzo stara cukiernica mojej Babci
- ręcznie malowany talerz, który znalazłam w ostatnim z możliwych miejsc i dlatego tyle mam tych innych rupieci!
- to już nowości – książka, którą chcę przeczytać i kawa w moim ulubionym kubeczku
- na koniec „flakonik”, w którym moja Mama przechowywała najlepsze cury przywiezione z dalekiego kraju ( nie mam pojęcia skąd i co to był ten sapor )
To tyle na dziś. Dałam znać, że żyję, a jeśli przetrwam te upały, wrócę do Was z nowym postem, może pistacjowym…..
Ps. Zapomniałam dodać o nowej maszynce do lodów i gofrownicy – oj, będzie się działo ;-)